Rozdział 1
Było bardzo ciemno. Tak ciemno, że nie mogłam dostrzec nawet swojej wyciągniętej dłoni. Stałam w miejscu, bojąc się zrobić krok chociażby o kilka centymetrów. Na nagiej skórze rąk i nóg czułam przyjemny, ciepły wiatr. Na ciemnogranatowym niebie nie było widać ani gwiazd ani tak znajomego księżyca. Czułam się nieswojo. Niespodziewanie tuż przede mną dostrzegłam światełko. Było bardzo odległe, ale widoczne w ciemności bardzo dobrze. Wpatrywałam się w nie pełnymi nadziei oczami. Postawiłam niepewnie jeden krok. Potem kolejny. I jeszcze jeden.
-Ała. – jęknęłam, czując ból po lewej stronie głowy. Podniosłam rękę i zaczęłam masować obolałe miejsce.
Siedziałam na tylnej, skórzanej kanapie pięciodrzwiowego marcedesa, który mknął przed siebie wiejską drogą.
-Przepraszam. – usłyszałam przejęty głos mężczyzny, który siedział za kierownicą. – Tutejsza droga jest bardzo dziurawa. Nie chciałem cię obudzić.
Chwilę potrwało, zanim uświadomiłam sobie, co ja tutaj robię. Byłam w drodze do nowej szkoły, w której miałam spędzić kolejny rok swojego życia, do czasu aż będę pełnoletnia. Pierwszy raz spotkałam się z tym, by szkoła posyła po swoich nowych uczniów samochód wraz z kierowcą, który zawozi go na miejsce. Bardzo mnie to zdziwiło, ale z ulgą przyjęłam wiadomość, że nie będę musiała jechać zatłoczonym pociągiem.
Wczoraj minął dokładnie tydzień od tragicznego pożaru, w który zginęli moi rodzice. Pani Clarkson we wszystkim mi pomogła. Zadziwiające, że gdy się kogoś pozna bliżej, to dopiero wtedy poznaje się jego prawdziwą twarz. Moja opiekunka jest bardzo miłą, lecz trochę samotną osobą, która pragnie jedynie pomagać i wspierać sieroty takie jak ja. Chociaż słowo „sierota” nie jest do końca trafne w moim przypadku, mimo iż zgodnie z prawem nią jestem, to w głębi serca, czuję się nadal Elisabeth Cooker, którą byłam tydzień, miesiąc jak i rok temu. Jedyne co mnie różni od tamtej Eli to to, że mam większy bagaż doświadczeń i przeżyć, a moi rodzice… cóż patrzą na mnie z nieba.
Rose i jej mama również okazały się bardzo kochane, pomagając mi uporać się ze wszystkimi formalnościami, zakupami i pogrzebem, na który przyszło wielu znajomych moich rodziców, tylko po to, aby okazać smutek ich odejściem. Wszyscy byli tacy przygnębieni. Oczywiście ja także, jednak mimo tego, że czułam się beznadziejne, byłam przekonana, że to wcale nie oznacza rozłąki pomiędzy mną a rodziną. Dziwiłam się, że jestem tego aż taka pewna, ale czułam, że ich jeszcze zobaczę. I to niebawem.
-Niedługo będziemy. – niespodziewanie wyrwał mnie z zamyślenia głos kierowcy – To była długa podróż. Dobrze, że się trochę przespałaś.
W ramach odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się we wstecznym lusterku.
Jechaliśmy już dobrych parę godzin. Fakt faktem pani Clarkson wspominała, że internat znajduje się za miastem, ale zapomniała powiedzieć, że aż tak daleko. Nie podała mi także dokładnej lokalizacji szkoły, a ja nawet nie pomyślałam, by o nią zapytać.
Nie mając nic do roboty, przyjrzałam się z bliska mężczyźnie, który od pewnego czasu lawirował, by ominąć dziury. Był już w podeszłym wieku, z kępką siwych włosów na czubku głowy, której każdy włos skierowany był w inną stronę. Wokoło ust i oczu miał pełno zmarszczek. Widać, że był bardzo wesołym i spokojnym facetem.
– Tak samo jak mój tata. – pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
Skierowałam wzrok na krajobraz za oknem, który mozolnie przesuwał się przed oczami.
Mijaliśmy lasy, pola, nawet kilka jezior. Dawno nie byłam na wsi, na łonie natury. Od kiedy pamiętam, mieszkaliśmy w mieście, a gdy tylko robiło się cieplej, przenosiliśmy się do domku nad samym morzem, po którym zresztą dzisiaj został jedynie gruz i popiół.
– Już jesteśmy. – usłyszałam po kilkudziesięciu minutach – Gotowa na nowy etap w życiu?
– Gotowa czy nie – chcę to już mieć za sobą. – odparłam bez większego entuzjazmu i pochyliłam się do przodu, by spojrzeć na wyłaniający się przed nami wielki, okazały budynek zbudowany w stylu gotyckim.
Ustaliśmy przed wysoką, mosiężną, kutą bramą, która po paru wlekących się niemiłosiernie sekundach, zaczęła się otwierać. Przyjrzałam się bliżej ogrodzeniu, które było wysokie na kilka metrów, wykonane z kamienia i porośnięte plątaniną gałązek i listków dzikiej róży. Nigdzie nie zauważyłam tabliczki, która informowałaby zainteresowanych, że trafili do Akademii Amber. Po chwili brama się otworzyła, ukazując podjazd usypany z drobniutkich kamyków.
Poczułam, że moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Nie byłam gotowa, by zacząć nowe życie, teraz byłam tego pewna. Tym bardziej, że poprzednie zostało bezczelnie i bez ostrzeżenia zamknięte tuż przed moim nosem.
– Eh. – westchnęłam do siebie, poprawiając włosy i piękną, czarną, ale zarazem klasyczną sukienkę do kolan, którą dostałam od Rose i jej mamy. – Weź się w garść, Eli. Tylko rok i już ciebie tutaj nie będzie. – próbowałam się pocieszyć.
Spojrzałam na wewnętrzną część swoich dłoni. Były lekko zaczerwienione i przypominały mi tą felerną niedzielę – dzień wypadku. Pamiętam to doskonale… był wczesny ranek. Wszystkie trzy – ja, Rose i jej mama siedziałyśmy na tylnym siedzeniu autobusu i byłyśmy w drodze do mojego domu, na pyszne, mamine śniadanie. Mieliśmy jeść na tarasie z widokiem na niespokojną taflę morza. Nie mogłyśmy się doczekać. Gdy wysiadłyśmy na przystanku, wraz ze starszym panem, który był naszym jednym sąsiadem, skierowałyśmy się w stronę klifów. Wtedy ogarnął mnie niepokój. Pobiegłam pędem w stronę drewnianego domku, potykając się co chwilę na chłodnym jeszcze piasku. Brnąc do przodu, czułam smród spalenizny i narastający strach. Gdy minęłam zakręt – stanęłam dęba. Słyszałam odległe krzyki biegnących za mną dziewczyn, ale nie odwróciłam się. Nad stertą gruzu unosił się ciemnoszary dym, a płomienie w jednym miejscu nadal wesoło się paliły, rzucając przy tym iskierkami na wszystkie strony. Pod wpływem furii zaczęłam nawoływać rodziców i rozgrzebywać gołymi rękoma gorący jeszcze popiół, nie zbaczając na straszliwy ból.
Drgnęłam pod wpływem emocji. Łzy zakręciły mi się w oku, ale uśmiechnęłam się dzielnie.
Jeszcze przez parę minut jechaliśmy usypaną dróżką, a po jednej i drugiej stronie rozciągał się piękny las złożony z różnych – wyższych i niższych drzew oraz krzewów i paproci. Odepchnęłam od siebie ponure myśli. Trzeba było pozbierać się do kupy. I to natychmiast.
Po chwili samochód zatrzymał się przed kilkustopniowymi, kamiennymi schodami, na których szczycie stała pulchna kobieta, ze sztucznym uśmiechem na ustach. Kierowca auta wysiadł pierwszy i otworzył przede mną drzwi.
– Powodzenia. – szepnął na pożegnanie i pomógł mi wysiąść z samochodu.
– Dziękuję. – odparłam prawie niesłyszalnie, po czym wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę wejścia do szkoły.
Za mną szedł mężczyzna, który pojawił się nie wiadomo skąd, niosąc moje walizki. Wzrok dyrektorki zlustrował każdy centymetr mojego ciała. Czułam się niepewnie, ale mimo to podniosłam głowę wyżej, kiedy od kobiety dzieliły mnie już tylko trzy stopnie. Gdy stanęłam przed nią, zaczęła, używając idealnie wyćwiczonego i oficjalnego tonu:
– Witamy w Akademii Amber, Elisabeth. Nazywam się Dorothy Matth i jestem dyrektorką tej placówki. – przedstawiła się, podając mi rękę.
Uścisnęłam ją delikatnie i odparłam z uśmiechem na ustach:
– Dzień dobry. Bardzo miło mi panią poznać, pani Matth. Dziękuję za przyjęcie do Akademii.
Zauważyłam błysk zadowolenia w jej oczach i odetchnęłam w duchu.
– Mama byłaby ze mnie zadowolona. – pomyślałam, ciesząc się, że udało mi się wywołać dobre pierwsze wrażenie na mojej dyrektorce.
– Zapraszam, wejdźmy do środka. – podjęła rozmowę, wykonując gest, który oznaczał bym szła za nią. – Z chęcią oprowadzę cię po szkole, a Pete w tym czasie zaniesie twoje walizki do pokoju. – powiedziała, po czym dziarskim krokiem ruszyła w głąb wysokiego i bogato zdobionego złotem i bursztynem holu.
Westchnęłam cicho pod nosem. Byłam bardzo zmęczona podróżą, mimo to bez zbędnego marudzenia posłusznie ruszyłam za dyrektorką, rozglądając się na wszystkie strony. W ciągu kolejnej godziny obeszłyśmy cały budynek Akademii czyli parter i trzy piętra. Dodatkowo szkoła była podzielona na cztery sektory. Pomiędzy każdym sektorem znajdował się długi, szklany korytarz z widokiem z jednej strony na las, a z drugiej na ogród i sad, które miały kształt prostokąta uwięzionego pomiędzy budynkami wszystkich czterech sekcji. Pierwszy z nich, czyli ten w którym znajdowało się wejście do szkoły, był przeznaczony dla gości i nauczycieli. Znajdowała się tutaj galeria obrazów wraz z opisaną kilkusetletnią historią Akademii Amber, jak i sale wykładowe dla osób z zewnątrz. Nie zabrakło także miejsca dla jadalni i kuchni. Również w tym sektorze na specjalnym, oddzielnym piętrze spali nauczyciele, na które oczywiście nie mieliśmy wstępu, pod karą opisaną w regulaminie, który – jak zapewniła mnie dyrektorka – czekał na mnie w pokoju. Na prawo znajdowała się część żeńska internatu, a naprzeciw, czyli w sektorze czwartym – część męska. W części budynku pomiędzy nimi, mieściła się typowa szkoła – z salami lekcyjnymi i biblioteką oraz na najwyższym piętrze – z boiskiem do gry w piłkę nożną, siatkówkę i inne sporty. Chociaż widziałam każdy zakamarek szkoły, nie byłam pewna, czy będę umiała trafić samodzielnie chociażby do jadalni, na dzisiejszą kolację. Budynek był naprawdę ogromny, ale równie piękny i bogato zdobiony.
Kiedy w końcu dotarłyśmy pod drzwi mojego nowego pokoju, oznaczonego numerem 122, szybko pożegnałam się z dyrektorką, dziękując jej za oprowadzenie i weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi.
Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju, uderzył we mnie zapach kwiatów. Zdziwiłam się, ale po chwili zauważyłam, że w wazonie, na półce mojej współlokatorki stoi ogromny bukiet różnokolorowych róż i białych lilii. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się dookoła. Nie było śladu nikogo. Usiadłam na nieposłanym łóżku wykonanym z drewna. Było bardzo podobne do tego, jakie miałam w moim pokoju, w mieście. Podskoczyłam tyłkiem na materacu. Wydawał się bardzo wygodny. Oprócz niego przypadało mi także biurko, które stało pod oknem, dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie siedziałam. Na jego blacie leżał równiutko ułożony plik papierów. Domyśliłam się, że to regulamin.
– Zapoznam się z nim później. – pomyślałam.
Zauważyłam również ogromnych rozmiarów szafę, która stała pomiędzy naszymi łóżkami, oddzielając je od siebie. Jedno skrzydło było lekko otwarte, ale wystarczająco szeroko, bym dostrzegła powieszone w niej granatowo-białe bluzki z rękawami o różnej długości, spódnice oraz spodnie. Wszystkie z logo Akademii. Przed szafą stała także nowiuteńka para granatowych trampek.
– Chyba pani Matth zapomniała wspomnieć o mundurku… – westchnęłam..
W mojej części pokoju stały również: stoliczek nocny i toaletka wraz z małą komodą, a nad łóżkiem wisiała pusta ramka na zdjęcia i półka. Miałyśmy również swoją własną łazienkę, do której drzwi były teraz otwarte na oścież. Widziałam jedynie kawałek wanny i bladoróżowe kafelki, pokrywające ścianę. Byłam pod wrażeniem.
– Może nie będzie tak źle. – pomyślałam z nadzieją i uśmiechnęłam się do siebie.
Wtedy zauważyłam moje walizki, które stały na środku pokoju i czekały aż się za nie zabiorę. Mój uśmiech od razu przemienił się w grymas.
– Nie mam siły. – powiedziałam do siebie, kładąc się na materacu i ziewając szeroko. – Zamknę oczy tylko na chwilkę… – obiecałam sobie i nie wiadomo kiedy zasnęłam.
***
Niespodziewane, dość brutalne szarpnięcie miało zmusić mnie do obudzenia się, ale sprawiło jedynie, że przekręciłam się na drugi bok, twarzą do ściany.
– Wstawaj, Bezimienna. I to natychmiast. – usłyszałam tuż nad sobą donośny, męski głos pełen rozbawienia.
– Chce spać… – burknęłam w stronę materaca, nie zastanawiając się nawet, jakim cudem ten facet wziął się w moim pokoju.
– Ty nawet byś konia nie obudził. – usłyszałam zniecierpliwiony, dziewczęcy głos. – Ej, współlokatorko wstawaj. Musimy iść na kolację. – zwróciła się do mnie, lekko mnie szturchając.
– Nie mam zamiaru pielić ogrodu. – doszedł do moich uszu głos chłopaka, uniemożliwiając mi tym samym odpowiedź – Ani zmywać sterty brudnych naczyń przez jakąś tam nową… – dodał jeszcze po chwili głosem, który ewidentnie przechodził mutację. Była w nim nuta pogardy – mogłabym przysiąc. Bardzo mnie to zdenerwowało.
– „ Jakąś tam nową?” Jakąś tam? – fuknęłam w stronę sufitu i z wściekłością otworzyłam oczy, siadając na materacu.
Na środku pokoju, obok moich nierozpakowanych walizek stała dziewczyna, z którą – zgadując – miałam dzielić pokój, a obok niej dwóch – różnych jak ogień i woda – chłopaków. Wszyscy wlepiali we mnie wzrok.
– Dobra robota, Stan. – moja współlokatorka uśmiechnęła się w kierunku wysokiego chłopaka.
Ten jedynie z niecierpliwieniem postukał palcem o blat mojego biurka i odparł:
– Skoro Bezimienna się już obudziła to możemy iść? – spojrzał z niecierpliwością w stronę drzwi.
Zrobiłam lekceważący gest oczami i wstałam z materaca, zakładając swoje buty na wysokim obcasie. Przeczesałam dłonią długie, lekko falowane włosy w kolorze ciemnego blondu i poprawiłam sukienkę.
– Mam na imię Elisabeth. Elisabeth Cooker. Ale dla przyjaciół po prostu Eli. – powiedziałam, uśmiechając się do nich szeroko. – Chyba musiałam trochę przysnąć… – te zdanie wypowiedziałam już znacznie ciszej i z zakłopotanym uśmiechem na ustach.
– Oj Eli, marzyłam o takiej współlokatorce. Na pewno zostaniemy przyjaciółkami. – dziewczyna roześmiała się i uścisnęła mnie przyjaźnie. – Jestem Beth Walker. – mówiąc to, nadal bardzo mocno mnie ściskała.
Gdy się odsunęła, przyjrzałam się jej z bliska. Była klasycznie piękna – kobieca sylwetka, długie nogi i idealnie proste, blond włosy, które zaplotła w warkocz francuski opadający jej teraz na plecy. Wyglądała na dziewczynę w moim wieku – bardzo sympatyczną i równie mądrą. Teraz rozumiałam , skąd wziął się ten cudowny bukiet kwiatów u niej na półce.
– Jestem pewna, że nimi zostaniemy. – odpowiedziałam, ściskając ją za rękę i szeroko się uśmiechając.
– Jestem Lewis Smith.
Zwróciłam się w stronę właściciela głosu i ujrzałam chłopaka, który jako pierwszy nazwał mnie Bezimienną. Był średniego wzrostu, z sylwetką prawdziwego sportsmena. Pierwsze co się wyróżniało to jego ciemniejszy odcień skóry i orzechowe, duże oczy. Przytulił mnie przyjaźnie jedną ręką, po czym powiedział:
– A to jest Stan Hall – nasz prymusek. – roześmiał się na głos, mierzwiąc włosy o głowę wyższego kolegi.
– Dzięki Lewis, ale sam potrafię się przedstawić. – wymruczał z wściekłością tym swoim cienkim i piskliwym głosikiem, odpychając dłoń kolegi. – Witaj, Elisabeth. – zwrócił się do mnie. – Wybacz za moje słowa. – powiedział jeszcze, przeczesując nerwowym ruchem ręki swoje włosy.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, a on odwzajemnił uśmiech. Wykorzystałam ten moment, by mu się przyjrzeć. Faktycznie sprawiał wrażenie, jakby zjadł wszystkie rozumy na świecie. Na nosie miał założone okulary, a koszula na jego torsie była zapięta pod samą szyję. Spojrzał na swój ogromny zegarek, który nosił na lewej ręce i krzyknął z przerażeniem:
– Cztery minuty! Cztery! – i wybiegł przerażony na korytarz, otwierając mocno drzwi, które z głuchym trzaskiem uderzyły o biurko Beth i lekko się za nim przymknęły.
Dwójka moich nowych przyjaciół wymieniła spojrzenia, a ja z głupią miną patrzyłam się na nich, nic nie rozumiejąc.
– Co jest? – bąknęłam.
– Dobra, Cooker. – podjął Lewis – Chodź na barana.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, silne ręce chłopaka podniosły mnie i już byliśmy w drodze do jadalni. Za nami słyszałam przyśpieszony oddech Beth, która nie mogła za nami nadążyć. Dopiero teraz przypomniałam sobie zdanie Stana, który wspominał coś o zmywaniu naczyń za karę czy pielenie ogrodu.
– Teraz wszystko ma sens. – pomyślałam – Trzeba było przeczytać regulamin… – powiedziałam już na głos, kurczowo trzymając się ramion kolegi, który usłyszawszy to zaśmiał się pod nosem.
Razem z nami biegło dużo pojedynczych grupek młodzieży, którzy także nie chcieli spóźnić się na posiłek. Przebiegliśmy szklany korytarz i dopadliśmy schodów. Kiedy już byliśmy na parterze, Lewis postawił mnie na nogi.
– To wbrew regulaminowi. – szepnął w moim kierunku, pokazując grono nauczycieli, którzy właśnie wychodzili zza zakrętu.
– Czemu stoicie? Mamy minutę! – wysapała Beth, kiedy nas mijała, biegnąc dalej w kierunku otwartych drzwi jadalni i nawet się nie zatrzymując.
Od razu pożałowałam, że nie ubrałam mundurka. Wyróżniałam się z tłumu i każdy kto mnie mijał, lustrował mnie wzrokiem. Niektórzy chłopcy nawet gwizdali na mój widok, a dziewczyny chichotały w biegu, a niejedna miała zazdrosną minę. Nawet nauczyciele wpatrywali się we mnie, podczas drogi do stołówki. Czułam się jak okaz na wystawie. Jeszcze brakowało aparatów i reporterów.
– Piękny początek, Eli. – pomyślałam.
Lewis pobiegł, zostawiając mnie w tyle, śmiejąc się nie wiadomo do kogo. Ja również się zaśmiałam i spróbowałam pobiec za nim na moich szpilkach. Było to niemożliwe.
– Mogłam pomyśleć chociaż o trampkach. – skarciłam się w duchu, zmuszając się jedynie do szybkiego marszu.
Byłam już w połowie drogi, kiedy ich zauważyłam – grupkę ubranych całych na czarno ludzi, z licznymi tatuażami na ciele. Stanęłam na środku holu, który był już zupełnie pusty i wpatrywałam się w nich tak po prostu, z szeroko otwartą buzią. Nawet mnie nie zauważyli, a jeśli nawet – to nie zaszczycili mnie ani jednym spojrzeniem. Zaczęli dobierać się w pary, tworząc cztery rzędy. Dopiero teraz zauważyłam, że tatuaż na lewym policzku jednego z chłopaków był identyczny, jak ten dziewczyny, która stała obok niego. Złapała go pod rękę. Niespodziewanie usłyszałam muzykę, która podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody.
– Jak mam się teraz dostać niezauważona do jadalni… – myślałam gorączkowo, przykładając paznokcie do ust. Zawsze tak robiłam, kiedy byłam zdenerwowana. Nigdy ich nie obgryzałam – tak tylko trzymałam je przy twarzy. Wiem, że to głupie, ale pomagało mi to uspokoić myśli. – Dobra po prostu tam wejdź. – powiedziałam do siebie, odwracają się na przysłowiowej pięcie z zamiarem wkroczenia do jadłodajni, jak gdyby nigdy nic.
– Przecież jestem nowa, nie mogą mi tak po prostu wlepić kary pierwszego dnia. – byłam zajęta wymyślaniem argumentów i wymówek, kiedy zostanę przyłapana, kiedy niespodziewanie wpadłam wprost na chłopaka, który wziął się nie wiadomo skąd.
– Przepraszam. – wybąkałam w jego stronę, podnosząc głowę ku jego twarzy i oniemiałam. Dosłownie. Był wyższy ode mnie, delikatnie umięśniony i niesamowicie przystojny. Jego śniada cera błyszczała w świetle lamp, a zielone oczy pełne były iskierek. Męski zarost dopełniał całości. Uśmiechnął się do mnie zniewalająco, wykonując ruch ręką, mierzwiąc przy tym swoje brązowe włosy. Staliśmy tak wieczność, wpatrując się w siebie nawzajem i uśmiechając. Żadne z nas nic nie powiedziało. Po prostu staliśmy, patrząc sobie w oczy.
– Christopher! – usłyszałam głos z nutą niecierpliwości.
Chłopak spojrzał w tamtym kierunku i dał znać kumplowi, że zrozumiał.
Dopiero teraz zauważyłam, że ręce Chrisa pokryte są tatuażami, a jego strój złożony jest z obcisłego, czarnego bezrękawnika oraz spodni z krokiem również w czarnym kolorze.
– Chociaż wiem, jak ma na imię. – przemknęło mi przez myśl
– Jesteś mocno spóźniona. – stwierdził z przejęciem, nadal patrząc mi w oczy.
Nie przejmowałam się już tym za bardzo. Godzina pielenia w ogrodzie była warta każdej chwili, spędzonej na patrzeniu w jego zielone oczy. Chłopak zaśmiał się, jakby zrozumiał moje myśli i dodał po chwili:
– Ustaw się na końcu naszego szeregu, dobrze? Tuż przy wejściu, po prawej stronie znajduje się parawan. Skryj się tam. – ruszył w stronę zniecierpliwionej grupy, a ja poszłam za nim. – Odnajdź swoich przyjaciół, a ja przyciagnę uwagę dyrektorki.
Uśmiechnęłam się jedynie, niezdolna do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Chris odwzajemnił uśmiech, muskając przy tym moją dłoń swoimi palcami i poszedł na początek szeregu, rozpoczynając pochód. Byłam wniebowzięta, ledwo zmuszając się do poruszania nogami. Jednak kiedy przypomniałam sobie o brudnych naczyniach, pełnych niedojedzonych resztek, zaczęłam iść posłusznie za nimi, rozglądając się w poszukiwaniu parawanu, za którym miałam się skryć. Po przejściu dokładnie siedmiu kroków, byłam tuż obok niego, jeszcze jeden krok w prawo i byłam bezpieczna.
– Dawaj, Eli. – próbowałam dodać sobie otuchy.
Wystawiłam lekko głowę, korzystając z sytuacji, że wszystkie twarze skierowane są w stronę czarnych postaci. Zaczęłam szukać mojej bandy, ale nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Kiedy mój wzrok padł na Chrisa, ledwo mogłam się zmusić do oderwania od niego wzroku i dalszego szukania Beth i pozostałych.
Po chwili w końcu ich zauważyłam. Siedzieli przy czteroosobowym stoliku, po prawej stronie, koło ściany. Moja współlokatorka żywo gestykulowała, rozmawiając z Lewisem. Z ulgą stwierdziłam, że miejsce obok niego jest wolne.
Mój wzrok powędrował w kierunku podwyższenia, na którym siedziała dyrektorka wraz z gronem pedagogicznym. Wiedziałam, że mam mało czasu. Wszyscy – oprócz Chrisa – zasiedli już do stołu, który znajdował się dokładnie na środku sali.
– Raz kozia śmierć. – pomyślałam i z westchnięciem zaczęłam lawirować na czworaka pomiędzy stołami, co nie było zbyt proste zważając na moją sukienkę i wysokie buty.
Niektórzy wbili we mnie zdziwiony wzrok, a inni po prostu się uśmiechali z kanapką przed nosem. Byli również i tacy, którzy nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Kiedy w końcu dostałam się do stolika przyjaciół, zrobili głupkowate miny, a ja z westchnieniem opadłam na krzesło obok Lewisa.
– Gdzieś ty się podziewała? – usłyszałam głośny szept, pełen niepokoju w głosie Beth.
– Nawet nie wiesz jak mi się dostało, że cię zostawiłam samą na korytarzu. – roześmiał się mój sąsiad, smarując kanapkę grubą warstwą margaryny.
– I jak udało ci się wejść bez otrzymania kary? – wtrącił również swoje pytanie Stan, pałaszując smacznie wyglądającą jajecznicę. Odwrócił się w stronę wejścia i dopiero teraz zauważyłam Pete i jeszcze jednego chłopaka, którzy stali przed wejściem do jadalni i właśnie spisywali jakiegoś chłopaka.
Zaczęłam wpatrywać się w pełne napięcia twarze moich znajomych i się zaśmiałam. Nalałam sobie porządny talerz zupy mlecznej z ryżem i lekko posłodziłam dla smaku.
– Chris mi pomógł. – powiedziałam całkowicie normalnym tonem, ale tak naprawdę byłam podekscytowana, szczególnie tym faktem, że musnął moją dłoń na pożegnanie.
– TEN Chris? – Beth wybałuszyła oczy i zatrzymała widelec przy ustach.
– Ten z tatuażami na rękach. – odparłam i spojrzałam jej w oczy.
Moja współlokatorka tylko przestała jeść, odkładając sztućce na talerz i odezwała się zamyślonym głosem:
– Christopher nigdy nie zwrócił uwagi na żadną dziewczynę. ŻADNĄ. – podkreśliła wyraźnie ostatnie słowo.
– Nawet na Beth. – dodał Lewis, puszczając do niej oko, na co dziewczyna szczerze się uśmiechnęła i lekko kopnęła go pod stołem.
– Nawet do mnie. – powtórzyła z uśmiechem.
Stan zrobił swoją znudzoną minę, uznając że temat, który poruszyliśmy nie jest warty rozmowy i zajął się swoją jajecznicą. Dałam znak skinieniem głowy mojej nowej przyjaciółce, by kontynuowała.
– Myślę, że ma to coś wspólnego z przynależeniem do Czarnych. – zamyśliła się. – Dałabym sobie obciąć moje blond włosy, że jest ich szefem, kimś w rodzaju przewodniczącego.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
– Czarni to tajna i prestiżowa organizacja naszej szkoły, do której albo przynależysz albo nie. – zaczęła – Ludzie, którzy do niej należą, nie trzymają się z nami – normalnymi uczniami Akademii. Nie uczęszczają na żadne lekcje, w których uczestniczymy my, nie spędzają z nami czasu podczas maratonu filmowego. Spotykamy ich jedynie podczas posiłków. Nie rozmawiają nawet z nauczycielami – jedynie ze swoją mentorką i czasami z naszą dyrektorką. – przy słowie „mentorka” pokazała nieznacznie palcem w kierunku stolika nauczycieli. Byłam pewna, że chodzi jej o kobietę blisko sześćdziesiątki, z licznymi tatuażami na całym ciele, również na twarzy. Miała na sobie długą, czarną suknie i szal na głowie zakrywający jej włosy.
– Po prostu są jakimiś wybrańcami. – podsumował Lewis, pałaszując kolejną kanapkę.
Dziewczyna kiwnęła głową, że zgadza się ze słowami kolegi.
– Dlatego musisz zrozumieć nasze zdziwienie, Eli. – powiedziała łagodnym tonem, ponownie zabierając się za nieskończoną sałatkę.
Pogrążyliśmy się w ciszy. Każdy z nas zajął się własnymi myślami i posiłkiem. Moja paczka miała rację – sprawa była naprawdę dziwna. Obiecałam sobie, że jeśli dojdzie do ponownego spotkania z Chrisem, spróbuję nie zapomnieć języka. Poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam twarz w tamtym kierunku i w ciągu jednej sekundy, która ciągnęła się jak gumowy żelek, nasze spojrzenia się spotkały. Byłam pewna, że połączyło nas jakieś uczucie – tak pewna, jak tego że jutro nastanie nowy dzień.
Po kilkudziesięciu minutach Czarni – jak to ich nazwała Beth – wstali od stołu całą bandą. Skinęli na pożegnanie w kierunku mentorki, która odpowiedziała im tym samym i ruszyli do wyjścia. Na czele nich stał Chris.
– Czym się zajmują? – przerwałam ciszę między nami, wykonując delikatny ruch głową w stronę Czarnych.
– Tego nikt nie wie. – odparł Stan. – I nikt się nie próbuje dowiedzieć. – dodał jeszcze.
– Krążą różne plotki. – zaśmiała się Beth. – Niektóre z nich są takie głupie, że aż śmieszne. Na przykład ta najnowsza mówi, że Czarni zajmują się handlem narkotyków i papierosami, przez co nie mają czasu na naukę, dlatego nie chodzą z nami na lekcje. – prychnęła, podkreślając absurd historii.
– Albo że są wampirami-krwiopijcami. – dodał z powagą Lewis, ale już po chwili nie wytrzymał i się wesoło roześmiał, kończąc piątą kanapkę.
– A co oznaczają ich tatuaże? – myślałam na głos. – Zauważyłam, że jeden z chłopaków ma taki sam wzór i w dodatku w tym samym miejscu jak dziewczyna, z którą idzie w parze.
– Naprawdę? – zdziwił się Stan. – To interesujące… – stwierdził i zaczął rozmyślać, z szklanką z parującą herbatą przy ustach.
– Nie mam pojęcia, Eli. Ta cała sprawa z Czarnymi jest owiana wielką tajemnicą. – westchnęła Beth i po chwili dodała: – Mam ochotę na musli. – po czym wstała i poszła nałożyć sobie porcję do stołu pełnego różnych przekąsek.
Po zakończonej kolacji ruszyliśmy do wyjścia. Jedzenie było naprawdę pyszne. Cieszyłam się również, że nie zostałam przyłapana na spóźnieniu, a to wszystko dzięki Chrisowi. Moje myśli znowu pobiegły w jego stronę. Był taki tajemniczy i przez to jeszcze bardziej pociągający. Westchnęłam.
– Po prostu dzień pełen wrażeń. – podsumowałam w myślach.
– Mam pomysł! – krzyknął niespodziewanie Lewis, z uśmiechem na twarzy. – Chodźmy obejrzeć jakiś super film. Może komedie? Albo horror? – zamyślił się.
– Sorry, ja odpadam. – powiedziałam z rezygnacją w głosie. – Muszę przeczytać regulamin, posłać łóżko, zadomowić się w pokoju… – zaczęłam wymieniać na palcach.
– Ja także nie mam ochoty. – zawtórowała mi moja współlokatorka. – Chętnie pomogę Eli, a przy okazji trochę sobie poplotkujemy. – uśmiechnęła się w moją stronę. Odwzajemniłam uśmiech i złapałyśmy się pod ręce.
– Lecę do biblioteki! – krzyknął w naszym kierunku Stan i już go nie było.
Lewis ze zrozumieniem kiwnął głową i już miał nowe ofiary. Pobiegł w kierunku grupki chłopaków, którzy trzymali w ręce piłkę od nogi i szli w stronę sali gimnastycznej. Rzucił nam szybkie „cześć” i pognał w ich stronę, przybijając ze wszystkimi piątki na powitanie, a my we dwie pognałyśmy do naszego pokoju o numerze 122, chichocząc jak szalone.
***
Panowała ciemność. Po prawej stronie słyszałam równy i spokojny oddech mojej współlokatorki. Obróciłam się na bok, twarzą skierowaną ku ścianie. Nie mogłam spać, a było już bardzo późno po północy. Zawsze po dniu pełnym przygód i nowości, myśli kłębią mi się w głowie i nie mogę spać. Tak było również i dzisiaj. Gdy byłam mniejsza, mama zawsze robiła mi kubek gorącego mleka, po którym zasypiałam od razu. Westchnęłam. Tutaj nie było takiej możliwości.
Obróciłam się na plecy, a ręce położyłam pod głowę. Moje myśli poleciały w kierunku dzisiejszego dnia. Akademia Amber była naprawdę niesamowitą szkołą, ale z drugiej strony równie dziwną i niespotykaną. Kryła się w niej jakaś większa tajemnica. Byłam o tym przekonana. W dodatku ta sprawa Chrisa i reszty Czarnych była równie fascynująca. Usłyszałam w głowie głos Beth: „Christopher nigdy nie zwrócił uwagi na żadną dziewczynę.” Mimowolnie się uśmiechnęłam na wspomnienie naszego pierwszego i zarazem jedynego spotkania.
– Na mnie zwrócił. – szepnęłam do siebie, zmieniając pozycję na drugi bok. Teraz leżałam twarzą skierowaną w kierunku mojej współlokatorki. Jej blond włosy były widoczne mimo ciemności, która nas otaczała.
Uśmiechnęłam się szeroko. Beth była niesamowita – urocza, zabawna i dało się z nią porozmawiać o wszystkim.
– Znam ją jedynie parę godzin, ale czuję jakbyśmy znały się od zawsze. –pomyślałam.
Cały wieczór spędziłyśmy na urządzaniu naszego wspólnego pokoju. Obiecałyśmy sobie, że kupimy na mieście dużo kwiatów i puchowych poduszek, by dodać mu przyjaznego klimatu. Beth streściła mi cały regulamin i opowiedziała o zasadach panujących w szkole. Nauczyła mnie również pleść swój sławny, francuski warkocz, a ja pokazałam jej jak chodzić na szpilkach. Niesamowite, że nigdy nie miała ich na nogach. Miałyśmy przy tym mnóstwo frajdy i zabawy. Śmiałyśmy się bez przerwy tak długo, aż rozbolały nas brzuchy i nie mogłyśmy złapać oddechu. Na samo wspomnienie naszych wygłupów, nie mogłam przestać się uśmiechać.
Po chwili skierowałam myśli na Lewisa. Wydawał się młodszy od nas o rok, może dwa. Cały czas się śmiał i nie umiał zachować powagi.
– Taki typowy śmieszek. – podsumowałam w myślach.
Był również bardzo wysportowany. Uniósł mnie jak piórko i przebiegł całą trasę do jadalni szybkim truchtem i nawet się nie zasapał. Bardzo mnie to zdziwiło, ale również wprawiło w podziw.
Kolejną osobą, którą poznałam był Stan. Bardzo wysoki, niezbyt urodziwy, z rok młodszy. Widać, że fascynował się Akademią. Beth wspominała, że dużo czasu spędza w bibliotece lub w galerii obrazów, studiując historię.
– Chociaż wiem już, gdzie go szukać, gdy będę potrzebowała pomocy. – zaśmiałam się w duchu.
Stan miał specyficzny charakter, ale da się go lubić i byłam pewna, że gdy bliżej się poznamy to również się zaprzyjaźnimy.
Ziewnęłam szeroko.
Jutro czekał mnie kolejny dzień, tym razem już typowo szkolny. Przed spaniem porównałyśmy z Beth swoje plany lekcji. Okazało się, że większość zajęć mamy razem. Ucieszyłam się, ponieważ bardzo się do siebie przywiązałyśmy i nie potrafiłam sobie wyobrazić, by mogło być inaczej.
– Chociaż nie będziesz musiała błądzić po trzecim sektorze, w poszukiwaniu odpowiedniej sali. – stwierdziła wtedy ze śmiechem.
Ziewnęłam jeszcze raz.
Bardzo zdziwił mnie fakt, że w Akademii Amber nie było typowych klas z podziałem na wiek. Przyjęto system brytyjski i wprowadzono parę poprawek. Dyrektor, który dokonał tej zmiany, uargumentował ją stwierdzeniem, że nie wiekiem a wiedzą człowiek żyje i tak zostało po dziś dzień.
– Pora spać. – stwierdziłam, kładąc się na brzuchu i przykrywając szczelniej kołdrą. – Na myślenie będzie jeszcze sporo czasu. – stwierdziłam, zamykając oczy.
Czułam, że już zasypiam, błądząc myślami, kiedy niespodziewanie usłyszałam dziwny, piskliwy dźwięk. Ze zdziwienia usiadłam na łóżku, rozglądając się po pokoju. Nie zauważyłam niczego niepokojącego, a hałas już się nie powtórzył. Jedynym dźwiękiem w pokoju był miarowy i spokojny oddech śpiącej Beth.
– Może mi się jedynie wydawało? – próbowałam się pocieszyć i uspokoić.
Położyłam się ponownie na plecach i nasłuchiwałam jeszcze przez parę minut. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą i spróbowałam zasnąć. Po chwili zapadłam w płytki, niespokojny sen, śniąc o czarnych, zakapturzonych postaciach z tatuażami na całym ciele.
***
Wszelkie prawa zastrzeżone.
By Weronika Stachowiak
Wszystkie rozdziały: tutaj
Jestem pod wrażeniem 🙂
Naprawdę mi się podoba jest ciekawe i wciągające. Trochę przypomina mi ,,Wybranych ,, nie wiem czy czytałaś, motyw jest bardzo podobny a czy kolwiek nie zniechęciło mnie to do doczytania do końca. Uważam że na prawdę masz talent nie jest to przesadzone, a jednak nie zostawiasz miejsca by coś dopisać. Żałuję tylko ze jest tylko 1 rozdział mam nadzieję na następne i nie mogę się ich doczekać. Rzucasz powodzenia w dalszym pisaniu bo na prawdę masz do tego dryg.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo dziękuję! 🙂 Szczerze mówiąc właśnie potrzebowałam takich pięknych słów, które zmotywowałyby mnie do dalszego pisania. 🙂 Nie czytałam „Wybranych”, ale przy chwili czasu zapoznam się z tą książką. Pozdrawiam! ^^
PolubieniePolubienie
UWAGA! Właśnie opublikowałam rozdział 2, zapraszam. 🙂
Link: https://akinoreweht.wordpress.com/2015/12/14/marionetka-weronika-stachowiak-%E2%99%A5%E2%99%A1-rozdzial-2-%E2%99%A1%E2%99%A5/
PolubieniePolubienie