Rozdział 3
Siedziałam na ławce z lekko przymkniętymi oczami, ciesząc się ostatnimi, ciepłymi promykami wrześniowego słońca, które muskały moją twarz. Wiał lekki, przyjemny wiaterek, który szumiał pomiędzy okolicznymi drzewami w sadzie. Po wczorajszej ulewie pozostały jedynie niewielkie kropelki na liściach i trawie.
Cieszyłam się tą chwilą samotności. Beth namówiła Stana, aby ten poszedł z nią na warsztaty z tańca towarzyskiego. Nie sądziłam, że da się przekonać, a jednak zgodził się bez chwili wahania. Lewis natomiast już od ponad godziny gra z chłopakami w piłkę nożną. Nie mając więc nic do roboty, opuściłam pokój i udałam się do ogrodu. Lekcje już się skończyły, a do kolacji pozostało jeszcze trochę czasu.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Ogród pełen był spacerujących i rozmawiających ze sobą osób. Niektórzy czytali książki, bądź przeglądali magazyny, a inni po postu – tak jak ja – siedzieli i cieszyli się ładną pogodą.
-Przepraszam, mogę się przysiąść? – usłyszałam niespodziewanie.
Odwróciłam głowę. Głos należał do dziewczyny na oko w moim wieku, ubranej w spodnie oraz bluzkę z długim rękawem, które stanowiły mundurek Akademii Amber. Nie należała do najwyższych osób, a jej figura była lekko zaokrąglona. Twarz okalały nieliczne piegi, a oczy były duże, zielone i pełne przyjaźni. Włosy do ramion koloru rudobrazowego spięła w kucyk.
-Oczywiście. – odpowiedziałam, przesuwając się, by zrobić jej więcej miejsca. – Mam na imię Elisabeth, dla przyjaciół po prostu Eli. – dodałam, uśmiechając się miło.
-Jestem Aggie. – odparła z uśmiechem. – Chodzimy razem na lekcje fizyki i matmy. Zauważyłam, że jeszcze się nie znamy, więc postanowiłam się przywitać. Jestem przewodniczącą szkoły i samorządu uczniowskiego. -podniosła dumnie brodę – Zawsze możesz przyjść do mnie z każdym problemem. Mieszkam w pokoju 224 na trzecim piętrze. Moja rodzina od pokoleń jest związana z tymi murami i mam wrażenie, że wiem o nich wszystko. – roześmiała się cicho.
-Hmm, wiesz… – zastanawiałam się na głos. – Pewnie weźmiesz mnie za wariatkę, ale wydaje mi się, że coś… hmm, no wiesz… w tej szkole jest nie tak… – powiedziałam w końcu, zniżając głos do głośnego szeptu.
Uśmiech zniknął z twarzy Aggie.
-Co masz na myśli? – zapytała, patrząc się na mnie z zaskoczeniem.
-Jestem tutaj dopiero trzeci dzień, ale już pierwszego wieczora obudził mnie dziwny hałas, tak jakby… ktoś drapał paznokciami w szybę, a wczoraj w nocy…
Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ Aggie złapała mnie mocno za ramie, zmuszając do wstania z ławki.
-Ała. – syknęłam – Co wyprawiasz?!
-Ciii. – uciszyła mnie, zwalniając uścisk. – Ta szkoła skrywa wiele tajemnic i powinnaś je po prostu zostawić w spokoju. – odparła, rozglądając się nerwowo.
-Ale… – chciałam zaprotestować, jednak Aggie obdarzyła mnie spojrzeniem, nie znoszącym sprzeciwu i ruszyła w kierunku wejścia do szkoły.
-Dziwne. – pomyślałam.
Stałam tam, spoglądając na oddalające się plecy nowo poznanej koleżanki.
-Nic nie rozumiem. – myślałam gorączkowo, siadając z powrotem na ławce i masując obolałe ramię. – Muszę dowiedzieć się o co chodzi, przecież nie mogę tego tak po prostu zostawić. – postanowiłam.
Po chwili ruszyłam śladem Aggie, błądząc myślami. Zbliżała się pora kolacji, więc weszłam do szkoły bocznym wejściem, kierując się w stronę jadalni. Przechodząc koło schodów prowadzących na piętro dla nauczycieli, usłyszałam donośny, charakterystyczny głos dyrektorki:
-… bardziej ostrożni, Nick. Akademia jest w niebezpieczeństwie, a do Dnia Wyborów pozostał jeszcze ponad miesiąc. – urwała.
Dało się dosłyszeć głos mężczyzny, który odparł coś w odpowiedzi, ale słowa były niezrozumiałe.
-Tak, wiem. – zaczęła ponownie. – Paul i Luna wyruszyli wczoraj a …
-Co tutaj robisz, panienko?- usłyszałam za plecami męski głos i podskoczyłam przerażona.
Odwróciłam się i spostrzegłam wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który spoglądał na mnie pytającym wzrokiem. Dało się jeszcze dosłyszeć, jak dyrektorka żegna się ze swoim rozmówcą i zbliża się w kierunku schodów, postukując obcasami na drewnianej podłodze.
-Przepraszam. – odparłam zmieszana. – Jestem nową uczennicą Akademii i chyba właśnie się zgubiłam. – dodałam, oblewając się rumieńcem.
Mężczyzna tylko cmoknął ze zrozumieniem i kazał podążać za sobą. Zdążyliśmy przejść parę kroków, kiedy zatrzymał nas głos pani dyrektor:
-Elisabeth Cooper?
Ustałam jak wryta.
-Czyżby przyłapała mnie na podsłuchiwaniu? – przeleciało mi przez myśl.
Odwróciłam się z niepewnym uśmiechem na twarzy w kierunku elegancko ubranej kobiety, która kroczyła właśnie w naszym kierunku.
-Elisabeth, cieszę się, że cię złapałam. – powiedziała, podchodząc do mnie i obejmując mnie ramieniem. – Coś się stało? – zapytała, patrząc tym razem na wysokiego mężczyznę.
-Wszystko w porządku, pani Matth. Pomagałem dziewczynie trafić do jadali, trochę zabłądziła. – odpowiedział z szalmanckim półukłonem.
-Bardzo dziękujemy za pomoc, panie Fuller.
-Do usług. – odpowiedział mężczyzna i ruszył w przeciwnym kierunku.
-A więc, Elisabeth – podjęła rozmowę, kierując się w stronę jadalni, trzymając mnie pod ramię. – Jak ci się podoba w Akademii? Zadomowiłaś się już?
-Tak, pani dyrektor Matth. Akademia jest bardzo piękna jeśli chodzi o budynek. – zaczęłam. – Nauczyciele również są w porządku, tak samo jak uczniowie, wszyscy są niezwykle przyjaźni i mili.
Szczególnie Aggie. – dodałam w myślach. -I te jej „powinnaś je po prostu zostawić w spokoju.” Pff, nie miałam takiego zamiaru. Musiałam odkryć tajemnice tej szkoły, nie dawały mi one spokoju. Dyrektorka zresztą nie była lepsza. Wyraźnie słyszałam jej słowa, że „Akademia jest w niebezpieczeństwie.” Co to w ogóle znaczy? Jak może być w niebezpieczeństwie? Jesteśmy na celowniku jakiejś grupy przestępczej? A może faktycznie Czarni zajmują się handlem narkotyków i policja jest na tropie ich działalności? Niee, to bez sensu. A i jeszcze ten wspomniany przez nią Dzień Wyborów. Pierwsze słyszę. – rozważałam, kiedy dyrektorka opowiadała mi jak to cieszy się, że wszystko jest w porządku, zapewniając mnie przy tym, że zawsze mogę liczyć na jej pomoc.
Zbliżaliśmy się już do drzwi jadalni, kiedy duży, bogato zdobiony zegar wybił godzinę osiemnastą, informując spóźnialskich, że muszą się pospieszyć, aby zdążyć na kolację.
Przed salą stali już Czarni. Zauważyłam, że brakuje dwóch chłopaków i jednej dziewczyny. Chris stał oparty plecami o ścianę, rozmawiając przy tym z jednym z chłopaków. Na mój widok przerwał rozmowę i zaczął mi się przyglądać. Postanowiłam, że nie będę na niego patrzeć, pomimo ogromnej chęci spojrzenia w jego piękne, zielone oczy.
-Weź się w garść! – pouczyłam siebie w duchu, przypominając sobie wczorajszą kolację i jego rękę na dłoni brunetki, której teraz nigdzie nie mogłam dojrzeć.
Pożegnałam się z dyrektorką, dziękując jej za okazaną troskę i ruszyłam w kierunku naszego stolika, przy którym siedział już Lewis oraz Stan, jednak Beth nigdzie nie było widać.
– Cześć chłopaki. – rzuciłam, siadając na swoim miejscu. – Gdzie Beth?
-Nie mam pojęcia. – odpowiedział Stan – Byliśmy umówieni na warsztaty, ale nie przyszła. – odparł, grzebiąc łyżką w rosole.
-Jak kto?-odparłam zaskoczona- Może coś jej się stało? Spadła ze schodów albo poślizgnęła się w łazience? – wręcz krzyczałam, przerażona.
Kilka osób spojrzało na mnie z zaskoczeniem, nie rozumiejąc dlaczego jestem taka zdenerwowana.
Lewis złapał mnie za rękę.
-Uspokój się, Eli. – powiedział.
W tle zaczęła grać muzyka.
Ja jednak byłam zbyt przerażona obrazami, które zaczęła podsuwać mi wyobraźnia. Wyrwałam swoją dłoń z ręki Lewisa i pobiegłam w kierunku drzwi jadalni, przepychając się pomiędzy Czarnymi, którzy właśnie wkraczali do środka. Spojrzeli na mnie zdziwieni, jak zresztą wszyscy obecni i krzyczeli coś do mnie. Ja jednak nie przejmowałam się nimi i wybiegałam na hol, biegnąc jak najszybciej przez oszklony korytarz. Byłam już w znajomym sektorze, już po chwili wspinałam się po schodach, już prawie byłam na drugim piętrze tak blisko naszego pokoju 122, kiedy niespodziewany, silny ból w lewej kostce, unieruchomił mnie zmuszając do zwolnienia tempa. Prawą ręką zdążyłam jeszcze złapać się poręczy, aby nie upaść. Usiadłam na schodach. Syknęłam z bólu. Zauważyłam tylko, że kostka zaczyna puchnąć.
-To mnie nie powstrzyma. – stwierdziłam dzielnie i postanowiłam spróbować wspiąć się te pięć schodków, które dzieliły mnie od drugiego piętra.
Było to jednak nie możliwe. Z bezsilności łzy zaczęły kapać mi z policzków na bluzkę. Wytarłam je wściekłym ruchem ręki.
Po kilku sekundach usłyszałam kroki na schodach, które szybko zbliżały się w moim kierunku. Osuszyłam resztki łez, mając zamiar poprosić zbliżającą się osobę o pomoc. Nadal bardzo martwiłam się o Beth. Miałam nadzieję, że nic jej nie jest.
-Tutaj jesteś Księżniczko. – usłyszałam po chwili. – Tak myślałem, że coś sobie zrobisz i widzisz miałem rację. – zaśmiał się wesoło, a ja jęknęłam tylko z rezygnacją na jego widok.
-Nie potrzebuję twojej pomocy. – warknęłam, kiedy klęknął, aby obejrzeć moją kostkę.
Nie miałam zamiaru dawać mu kolejnego powodu do śmienia się ze mnie.
-Jak chcesz. – stwierdził, odsuwając się.
Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
Po chwili ustałam niezdarnie na zdrowej stopie z lewą lekko pochyloną do tyłu. Bolała niesamowicie. Spróbowałam skoczyć na kolejny stopień, ale nie było to proste. Nieznajomy zaśmiał się cicho, a ja wywróciłam oczami i westchnęłam. Spróbowałam jeszcze raz i kolejny, po czym usiadłam z rezygnacją na schodach, sycząc z bólu. Spojrzałam się na niego. Stał tam nadal, przyglądając się mi z troską w oczach. Łobuzerski uśmiech zniknął z jego ust.
-Bez niego wygląda o wiele lepiej.- przemknęło mi przez myśl.
Po chwili podszedł do mnie i bez słowa wziął mnie na ręce. Zdziwiłam się, ale nie zaprotestowałam. Będąc tak blisko zauważyłam, że na policzkach i brodzie miał delikatny, jednodniowy zarost, który podkreślał jego męską szczękę, a niebieskie oczy lśniły niespotykanym blaskiem.
-Numer pokoju? – jego głos wyrwał mnie z zamyślenia, muskając moje ucho.
-122.- odpowiedziałam, przygryzając dolną wargę z bólu.
Ruszyliśmy w jego stronę.
Kostka nadal niemiłosiernie dawała o sobie znać. Na szczęście jeszcze tylko kilka kroków i już po chwili wpisywałam kod, po czym drzwi stanęły przed nami otworem.
-Beth! Beth, jesteś tu? – nawoływałam ją.
Odpowiedziała mi jedynie cisza. Ku mojemu zaskoczeniu pokój był pusty. Nieznajomy położył mnie na łóżku Beth, po czym zapukał do łazienki. Nie doczekawszy się odpowiedzi, nacisnął klamkę i wszedł do środka. Po chwili wyszedł.
-Pusto. – stwierdził.
-Beth, gdzie jesteś? – wymamrotałam do siebie, ocierając łzy, które zaczęły spływać mi po policzkach.
Chłopak po chwili wahania podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona. Wtedy rozpłakałam się jeszcze bardziej, a on tylko siedział tak, użyczając swojego ramienia oraz koszulki która już po chwili była mokra od moich łez.
-Mam na imię Lian, Księżniczko. – szepnął mi po chwili do ucha.
A ja z oczami pełnymi łez, mimochodem lekko się uśmiechnęłam.
***
Wyświetlacz telefonu wskazywał godzinę 22:51. Jedynym źródłem światła w pokoju był bladożółty blask księżyca, który wpadał przez niedokładnie zaciągniętą żaluzję. Wokoło panowała nieznośna cisza. Słyszałam jedynie swój miarowy i spokojny oddech.
Kostka została unieruchomiona za pomocą bandaża, a ból minął za sprawą leków, które podał mi lekarz. Stwierdził, że to niegroźne zwichnięcie kostki i zalecił jedynie nie nadwyrężanie nogi oraz odpoczynek.
Zniknięcie Beth okazało się dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem. Pani dyrektor Metth wpadła do mojego pokoju, a chwilę po niej ledwo za nią nadążający Stan, który nie mógł złapać oddechu. Wypytała mnie o wszystko, po czym zaleciła przeszukanie szkoły, ogrodu oraz lasu. Do akcji przyłączyli się wszyscy uczniowie oraz nauczyciele. Zajęło to dobrych parę godzin. Niestety nie znaleziono ani Beth, ani niczego co mogłoby wskazywać, gdzie się znajduje. Ku mojemu zdziwieniu nie zadzwoniła na policję. Zamiast funkcjonariuszy przesłuchiwało mnie dwóch facetów ubranych w czarne, lśniące kombinezony. Jeden z nich był łysy, a jego policzki i brodę pokrywał kilkudniowy zarost. Towarzyszył mu mężczyzna na oko starszy od niego z siwiejącymi już włosami, który najprawdopodobniej miał na imię Nick i rozmawiał z dyrektorką przed kolacją. Opowiedziałam im wszystko, przygryzając resztki, które zostały z kolacji i popijając je herbatą z sokiem malinowym. Nie zapomniałam wspomnieć również o tym, że Beth od wczorajszego obiadu była zmartwiona i smutna, jednak nie potrafiłam im wyjaśnić dlaczego, po prostu nie zdążyłam z nią o tym pogadać. Słowem jednak nie wspomniałam o dziwnych dźwiękach, czy samootwierających się oknach, pamiętając reakcję Aggie.
Dyrektorka przed wyjściem uścisnęła mnie mocno na pocieszenie i zapewniła, że wszystko się ułoży. Byłam pewna, że nie wierzy w swoje słowa, pomimo to uśmiechnęłam się do niej lekko i podziękowałam, zamykając za nią drzwi.
Lian zniknął od razu po przesłuchaniu, które trwało dosłownie kilka minut, ponieważ nie miał za dużo do powiedzenia – nie znał nawet Beth osobiście. Nie zdążyłam mu również podziękować za jego pomoc i okazaną troskę. Obiecałam sobie, że przy kolejnym spotkaniu uczynię to.
Teraz moje myśli lawirowały w głowie jak szalone. Próbowałam połączyć wszystkie znane mi fakty w jakąś logiczną całość, ale nic nie miało sensu. Nie potrafiłam znaleźć żadnego porządnego wytłumaczenia zniknięcia Beth, a co dopiero dziwnych dźwięków za oknem.
Po prostu nic nie miało sensu.
***
Cichy, niewyraźny dźwięk wyrwał mnie z płytkiego, niespokojnego snu. Otworzyłam oczy. Dźwięk powtórzył się. Serce zabiło mi mocniej, z przerażenia usiadłam na łóżku. Znowu.
-Brzmi jak… przecież to brzmi, jak… pukanie do drzwi? – zdziwiłam się.
Wstałam z trudem. Dźwięk znowu się powtórzył. Skacząc na jednej nodze zbliżyłam się do źródła dźwięku. Na szczęście kostka została unieruchomiona i prawie w ogóle nie bolała. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że dźwięk faktycznie dochodził zza drzwi.
-Kto tam? – szepnęłam, bojąc się otworzyć.
-To ja, Chris. – usłyszałam.
-Chris?! – wręcz krzyknęłam zdziwiona, pociągając za klamkę.
Stał tam z rękoma w kieszeniach swoich spodni, uśmiechając się do mnie.
-Mogę wejść? – zapytał cicho.
-Jasne. – odparłam, otwierając szerzej drzwi.
Chris wszedł, zamykając je za sobą. Podał mi rękę, którą złapałam, po czym pomógł mi dojść do łóżka. Po drodze zapalił lampkę, która stała na moim biurku. Po chwili usiadł obok mnie. Dzieliło nas kilka centymetrów. Był tak blisko. Moje serce zabiło szybciej niż zwykle.
-Przepraszam, że cię obudziłem. -zaczął, patrząc mi prosto w oczy.
-I tak miałam niespokojnie sny. – odparłam szybko, uśmiechając się nieznacznie.
Złapał mnie za rękę.
-Słyszałem o Beth…- szepnął. – Tak mi przykro, Elisabeth.
– Tak mi jej brakuje… – odparłam łamiącym się głosem, spoglądając w jego zielone oczy.
A on bez chwili wahania objął mnie ramieniem i mocno przytulił.
Słyszałam przyspieszone bicie jego serca.
***
Naga żarówka nie dawała zbyt wiele światła, ale wystarczająco dużo, by wyłonić z ciemności niewielkie pomieszczenie. Stałam bosymi stopami na zimnej, kamiennej podłodze piwnicy. W powietrzu czułam wilgoć i zapach pleśni. Drgnęłam z zimna, mając na sobie jedynie czarną sukienkę na ramiączkach sięgającą do kolan.
Usłyszałam cichy jęk, dochodzący z pobliskiego kąta. Odwróciłam się powoli w kierunku źródła dźwięku. Zauważyłam dłoń wyciągniętą w moim kierunku. Zaskoczona stałam tam, wpatrując się w skuloną postać, która zaczęła się poruszać. Po chwili stanęła na nogach i zrobiła krok w moją stronę, wychodząc z cienia. Długie blond włosy opadały jej na twarz, zasłaniając oczy.
-Beth?- szepnęłam przerażona, nie mogąc wykonać ruchu w jej stronę.
Uniosła głowę bardzo powoli, ukazując przerażający widok trupiej czaszki.
Krzyczałam przerażona, a Beth stała tak po prostu i patrzyła się na mnie swoimi pustymi oczodołami.
***
Wszelkie prawa zastrzeżone.
By Weronika Stachowiak
Wszystkie rozdziały: tutaj
Pozostałe części nie zostaną opublikowane na blogu 🙂